va czuwała przy nieprzytomnym Isaacu. Jego
klatka piersiowa powoli, regularnie unosiła się i opadała. Wokół jego głowy
wiła się serpentyna bandaży. Był blady, wręcz biały jak kreda, ale wydawało
się, że tylko śpi, że zaraz otworzy oczy, obdarzy wszystkich swym ponurym,
gniewnym spojrzeniem i podaruje tylko Evie cień swego uśmiechu, który dla niej zawsze
znaczył więcej niż śmiech kogoś innego. Tym razem nie budził się już drugi
dzień, uparcie ignorując wszelkie jej nawoływania.
Ze względu na liczne skaleczenia i rany,
jakie odnieśli podczas próby wytropienia zamku Philipa, zmuszeni byli pozostać
w obozowisku znacznie dłużej niż dotychczas. Luis jako nefilim teoretycznie
powinien być w stanie wyleczyć wszelkie urazy, lecz on wciąż nie potrafił zrozumieć swoich mocy. Ruth
patrzyła na niego z pogardą, twierdząc, że ten mężczyzna to zwyczajny tchórz.
Wszelkie obowiązki uzdrowiciela spadły na wiedźmę, a ta nie potrafiła sobie
odmówić utyskiwania, gdy tylko niedoszły anioł znalazł się w jej polu widzenia.
Nawet Rachel nie stawała w obronie dawnego ukochanego, wciąż będąc otępiałą.
Caspian nie opuścił ich ani tamtego feralnego dnia, ani dzień później,
uparcie pozostając w obozowisku. Eva nie życzyła sobie jego obecności. Z
jakiegoś powodu uważała, że stan Isaaca jest karą za to, co dhampir do niej
czuł, że to wszystko z jego winy i, że to zaplanował. Takie myśli rodziły się w
jej głowie, a niechęć do Salvatore’a tylko się powiększała. Nie potrafiła już
traktować go jak dawniej, więc starała się go unikać, co nie było trudne,
zważywszy na to, że większość czasu spędzała przy Isaacu. Nigdy nie
potraktowała też wyznania Caspiana poważnie, uważając, że to tylko młodzieńcze
zauroczenie, które minie tak jak przemijają pory roku.
– Jadłaś coś? – Millie weszła do namiotu,
odgarniając ciężką kotarę.
Wilczyca była równie zmęczona co Eva, jeżeli nie bardziej. Na zamianę
czuwały przy Isaacu, nie pozwalając innym pełnić warty. Rany Millie zagoiły się
szybko i teraz była jedynie nieznacznie osłabiona, lecz i to wynikało bardziej
z nieprzespanych nocy niż ze skutków zaklęcia. Czasami Eva zastanawiała się
dlaczego tylko Isaac został tak ciężko raniony, dlaczego magia uderzyła przede
wszystkim w niego.
– Dlaczego on? Dlaczego to nie ty tu leżysz? –
zapytała Eva, nie patrząc nawet na kobietę.
Millie przez chwilę wahała się, lecz w końcu usiadła po drugiej stronie
maty, na której leżał jej brat. W tamtej chwili wydawała się być dwa razy starsza niż była w
rzeczywistości.
– Magia to mściwa bestia – stwierdziła, a Eva
spojrzała na nią, marszcząc czoło. – Nie wolno się zastanawiać, bo kara będzie
sroga. Gdy zacznie się już inkantację, trzeba ją odpowiednio zakończyć, a
Isaac… – Millie wciągnęła gwałtownie powietrze i powoli je wypuściła. – Philip
otoczył zamek tysiącem zaklęć, których nawet nie chcesz znać i musieliśmy się
wycofać. Nie bylibyśmy w stanie odkryć dokładnej lokalizacji. Isaac
przestraszył się, chciał jak najszybciej uciec, zerwać strukturę zaklęcia.
Próbowałam mu pomagać, ale on za bardzo się śpieszył i wtedy klątwy ochronne
zostały uruchomione.
– Więc to jego wina? Chcesz mi powiedzieć, że
to wszystko jego wina?!
– Tak.
Millie spojrzała na nią chłodno. Nie żartowała. Była przerażająco
szczera, ale dla Evy było za wcześnie. Jak miała przyjąć do wiadomości, że to
wszystko jest winą tylko i wyłącznie Isaaca? O wiele łatwiej byłoby obwiniać
kogokolwiek innego.
***
alvatore.Tak się nazywam i czasami mam wrażenie, że nazwisko to jest
przeklęte. Moja babka zmarła, opuszczając ojca w niemowlęctwie, matka umarła,
gdy przyszedłem na świat i nawet ukochana mojego wuja odeszła, oddając życie w imię
„większego dobra”. Nikt jednak nie pytał Caspiana co znaczy ów dobro, ani
co dla niego jest właściwe, odpowiednie dobre. Nie pytano też jego dziadka,
ojca ani wuja. A przecież, mając kogoś przy boku, byliby niezmiernie
szczęśliwsi niż teraz – żyjąc w pustce. Dhampir przysiągł wiec sobie, że on do
tego nie dopuści. Nie będę czekał aż ktoś
za mnie skona. Nie pozwolę, bym zrozumiał, co straciłem, gdy będzie już za
późno. Caspian kochał Evę i był zdecydowany walczyć o nią, bez względu na
wszystko. Jeżeli Isaac przeżyje będę miał
równego sobie przeciwnika.
Kopnął kamyk na ścieżce przed nim. Po raz pierwszy od lat zdecydował się
podjąć jakieś działanie, mające na celu zapewnienie przyszłości. Po raz
pierwszy od lat planował i czuł się z tym zaskakująco dobrze. Wyciągnął ręce z
kieszeni i zawrócił. Dopiero teraz spostrzegł, że zabrnął w las o wiele dalej
niż sądził, że znajduje się gdzieś w przeklętej głuszy, a po drodze nie widział
żadnego zamku. Do tej pory był przekonany, że Millie, Isaac i Ruth zwyczajnie
przeceniają swoje możliwości, a budowla tylko czeka na gości. Więc nie kłamali. Albo ten zamek wcale nie
istnieje. Im dłużej myślał nad ostatnimi wypadkami, tym częściej dochodził
do wniosku, że to Millie, która od początku była dość sceptycznie nastawiona do
brata i wszelkich jego pomysłów, postanowiła się w ten sposób zemścić na
Isaacu. Za co? Tego Caspian nie wiedział i nie zależało mu na tym, by się dowiedzieć.
Dhampir usłyszał trzask łamanej gałęzi i odwrócił się natychmiast w
kierunku, z którego dochodził odgłos. Nikogo jednak tam nie było. Zaniepokoiło to
go, lecz uznał, że to tylko jego przemęczona wyobraźnia płata mu figle. Ruszył w kierunku obozu.
Wtedy jednak na jego ustach pojawiła się dłoń, która uniemożliwiła
jakikolwiek krzyk. Zapach potu i krwi uderzył w jego nozdrza nim poczuł
delikatne ukłucie. Ukłucie, które pozbawiło go świadomości. Ukłucie pełne
werbeny.
***
uis przywykł do życia w cieniu,
jako ten gorszy, który nie jest w stanie sobie z niczym poradzić. Gdy więc
przybył po niego Xavier, oznajmiając mu o dziedzictwie płynącym w jego żyłach,
mężczyzna nie potrafił w to uwierzyć. Życie od zawsze dawało mu w kość, więc
czemu nagle miałoby się nad nim zlitować i podarować prezent? Bardzo
niespotykany i cenny prezent trzeba dodać. Jednak niewiele się zmieniło, bo
okazało się, że Luis to wyjątkowo marny kandydat na anioła. Millie i Ruth
nierzadko obdarzały go pełnymi pogardy spojrzeniami, gdy nie potrafił ukryć
skrzydeł, czy też pomóc w zaleczeniu ran. Nie potrafił się jednak przełamać,
jego wrodzona nieśmiałość zawsze brała górę.
Nefilim siedział na wprost namiotu, w którym złożono Isaaca. Przyciągnął
nogi do klatki piersiowej i objął je mocno ramionami, opierając podbródek o
kolano. Słyszał rozmowę Evy i Millie.
Nie podsłuchiwał, a w każdym razie nie to było jego celem, pokusa była
jednak niezwykle kusząca. Po raz pierwszy ktoś przyznał, że Isaac nie wszystko
robi dobrze, nie zawsze podejmuje trafne
decyzje i to cieszyło Luisa.
– Czasami zastanawiam się czemu on nie zabił
mnie wtedy – usłyszał cichy głos z prawej strony i odwrócił się w tamtym
kierunku.
Rachel wciąż nie mogła pogodzić się ze śmiercią swej bliźniaczej
siostry, Sary. Kiedyś była radosna, potrafiła nawet jego podnieść na duchu,
była jego ukochaną. Teraz… teraz nic nie
jest tym, czym było kiedyś. Może nigdy jej nie kochałem, może była tylko
substytutem szczęścia, radości? A może zwyczajnie nie jestem jej wart?
– Nie było cię tam – przypomniał. –
Rozdzieliliśmy się, a nas przy tym nie było.
– Przepraszam, że cię ignorowałam – szepnęła,
nie patrzyła na niego. Jej wzrok utkwiony był w dogasającym ognisku. – Ale
chyba byłoby lepiej, bym to ja wtedy odeszła, by Victor spotkał mnie, nie ją.
To ona była silniejsza, zawsze wyciągała mnie z tarapatów. Jak… – przełknęła
ślinę. – Jak mam żyć bez niej?
Ale Luis nie znał odpowiedzi na to pytanie. Nie wiedział też, co
powiedzieć, by pocieszyć Rachel. Gdy uniosła głowę i utkwiła w nim smutne
spojrzenie, odwrócił wzrok.
Na polanie rozlało się światło. Blask, z którego wyłonili się dwaj mężczyźni.
Jeden z nich musiał być aniołem i to niebywale potężnym aniołem, bo jego
aura aż buchała z całego jego jestestwa.
Luis potrzebował chwili, by zrozumieć, że ta jasność nie byłą tak czysta jak światło
promieniujące z Xaviera. Jest nefilimem,
zrozumiał. Ale jest ich dwóch. Czy to
Damon Salvatore, syn Areanny, czy też może Raphael…? Myśl o ostatnim była
bolesna, więc mężczyzna postarał się ja odpędzić. Mimo to w jego głowie wciąż
kołatały się słowa Ramala: „Pewnego dnia
go spotkasz. Swego przyrodniego brata. Bądź dla niego wsparciem, pomóż mu
wrócić.” To były ostatnie słowa ojca, jakie dane było Luisowi słyszeć. Umarł, a jego zabójcą był Raphael – jego
syn, a mój brat.
Srebrzyste skrzydła mężczyzny zniknęły. Spojrzał na Luisa przeraźliwie
błękitnym wejrzeniem i powiedział, jakby prześwietlając duszę:
– Jak wielu przybyło na miejsce?
Luis jednak nie zrozumiał pytania, nie wiedział kim jest ten szalony
nefilim, ani tym bardziej, co ma on na myśli. Musiał natomiast wiedzieć z kim
ma do czynienia.
– Jesteś Raphael? – zapytał.
– Nie. Pojęcia nie mam, gdzie jest ten wyklęty
nefilim – warknął, wyraźnie zirytowany tym pytaniem. – Zresztą nie o nim
chciałem rozmawiać.
Grzmot rozdarł niebo, a potem spadł lodowaty deszcz. O wiele za zimny
jak na tę porę roku. Nieboskłon przybrał barwę karmazynu i kolejna błyskawica
rozdarła czerń, która nagle zawładnęła wszystkim. Luis nawet nie zauważył kiedy
zapadł zmrok. Czyżby tak długo siedział przy ognisku? A może to pojawienie się
niespodziewanych gości trwało tyle czasu?
– Nie możemy zwlekać! – krzyknął towarzysz
nefilima.
Luis dopiero teraz zwrócił na niego uwagę. Był blondynem, choć jego
włosy miały dość ciemną barwę. Oczy miał brązowe, ciepłe, a twarz… twarz
wydawała mu się dziwnie znajoma. Wygląda
jak starszy bart Caspiana – przemknęło mu przez myśl.
Nie zdążył się jednak dłużej nad tym zastanowić, bo z namiotu wybiegła
Millie. Gdy ujrzała przybyszy, zadrżała. Bynajmniej nie z zimna. Wilczyca była
wściekła, a przez chwilę jej źrenice stały się pionowe i Luis był przekonany,
że zamieni się w wilkołaka. Tak się jednak nie stało.
– To przez ciebie odeszła! – krzyknęła
przekrzykując wiatr, który zerwał się nie wiadomo skąd. – Umarła za ciebie! Bo
wierzyła, że zasługujesz na to, by żyć, bo twój potępiony ojciec powiedział
jej, że umrzesz, jeśli ona nic nie zrobi! Nawet nie wiesz jak bardzo żałuję
dnia, gdy przyjechałyśmy do waszego po stokroć przeklętego pensjonatu…
Luis nie był pewien czy się nie myli, lecz wydawało mu się, że widzi łzy
spływające po policzkach Millie. Deszcz, który lunął z nieba zaburzał jednak
osąd. Ale ta kobieta była znacznie silniejsza niż jakakolwiek inna i
niemożliwym było, by płakała.
– Przestań, Millie! – warknął blondyn,
występując przed nefilima. – Nic nie zrobiłaś, by ją powstrzymać, nie zrobiłaś
też nic, by ją sprowadzić z powrotem… uciekłaś!
– Nic nie wiesz, Stefanie Salvatore!
Absolutnie nic!
Strugi ulewy przemoczyły ich do suchej nitki, lecz wtedy okazało się, że
nie są tu sami. Na skraju lasu zapłonął ogień, a z niego wyłonił się smukły
ciemnowłosy mężczyzna o niewiarygodnie szlachetnych rysach oraz zielonooka
brunetka. Na twarzy elfa gościł pobłażliwy uśmiech, natomiast kobieta była
wyraźnie niezadowolona. Tymczasem nieopodal jakby wynurzając się z deszczu
wyszła grupa ludzi. Były to jednak wyłącznie kobiety, a prowadziła je wiekowa
staruszka. Wiedźmy. A potem znów
przenikliwe światło zalało polanę i pojawiła się anielica Areanna wraz ze
zmęczoną i prawdopodobnie pijaną Azjatką.
– Niedługo możemy rozpocząć rytuał – powiedziała
złotowłosa anielica. – Brakuje już tylko jednej.
– Troje po drugiej stronie, by otworzyć wrota
– przypomniał jej elf.
– Pamiętam, Philipie i dziękuję, że się
zjawiłeś.
– Tylko na wezwanie ostatniego króla –
powiedział, spoglądając w kierunku Slavatore’ów. – Poza tym nie mógłbym
pozwolić mojemu ojcu przejąć całkowitej władzy. – Uśmiech mężczyzny był aż do
bólu obłudny. – Ale jest nas wystarczająco.
– Dwanaścioro rzuciło przekleństwo i
dwanaścioro musi je zdjąć, choć była tylko jedna dusza.
– Areanno, popatrz uważnie – Philip wskazywał
kolejno. – Przybyła Ethel Bennet, prowadząc z sobą trzy córki, są Ruth i
Flavia, nieudolne opiekunki dhampirzych bliźniąt. Jestem ja i moja miła Cora,
trzy osoby z drugiej strony dołączą w odpowiednim momencie, a Damon, jako
dziedzic niebios i elfów, będzie dwunasty.
Areanna zacisnęła mocno zęby, jej oczy zaczęły miotać błyskawice, jednak
Philip miał rację. Kobieta spojrzała na starszego z Salvatore’ów, zamknęła na
chwilę oczy i powoli je otworzyła. Burza w niej ucichła, sztorm minął, choć
natura wciąż szalała. Kiwnęła głową.
– Może mi ktoś wyjaśnić co tu się dzieje?! –
Wykrzyknęła Ruth, która wróciła właśnie do obozu.
Wyszła poszukać suchego drewna na opał, lecz
najwyraźniej deszcz pokrzyżował jej plany. Woda skapywała z włosów i nosa
czarownicy. Jej zaróżowione policzki jasno wskazywały na to, że jest wściekła.
Luis zbytnio jej się nie dziwił, bo jeszcze godzinę temu było ich ledwie
sześcioro, teraz natomiast ich liczba niemal się podwoiła.
– Ona o niczym nie wie? – zapytał zbity z
tropu Damon. – Sądziłem, że zajmiesz się tym, obiecałaś że mi pomożesz.
– Nie przysięgałam, że sprowadzę Estelle –
stwierdziła spokojnie Areanna, patrząc na nefilima, a potem zwróciła się do
Ruth. – Potrzebuję twojej pomocy i byłabym niezwykle wdzięczna, gdybyś nie
zadawała zbyt wielu pytań. Przybyliśmy odprawić rytuał przejścia.
Przez chwilę Ruth wpatrywała się w anielicę,
a potem wybuchła śmiechem. Luis zastanawiał się jak dużo cierpliwości ma Damon
Salvatore, bo wyglądało, że niewiele brakuje mu do rzucenia się na wiedźmę.
Dopiero teraz Luis zdał sobie sprawę, że ten nefilim musiał być obłąkany. W
jego przejrzystych oczach migotało szaleństwo, choć mogła to być też przemożna
chęć odzyskania kobiety, o której rozmawiali.
– Dlaczego uważasz, że ci pomogę, przepraszam
wam pomogę? – zapytała wciąż rozbawiona Ruth.
– Bo inaczej nie będzie dla ciebie miejsca w
tym świecie – odpowiedział jej Philip, którego dobry humor już najwyraźniej
opuścił. – Mój kochany ojczulek już rozpoczął inkantację zaklęcia. Nie
widzicie?
Kilka osób rozejrzało się wokoło. Spowijały
ich jednak ciemności, choć była przecież dopiero druga po południu. Tylko
krwistoczerwone chmury odcinały się od horyzontu, lecz skupione były w jednym
miejscu. Zamek – pomyślał Luis.
Błyskawice rozdzierały mrok coraz częściej, a porywisty wiatr, zaczął szarpać ubraniami
z niesamowitą mocą.
– Niemożliwe – szepnęła Millie. –
Potrzebowałby do tego Caspiana, a on jest z nami…
– Caspian jest tutaj?! – wykrzyknął Stefan i
rozejrzał się wokół, próbując odnaleźć syna.
– Już nie – warknęła jedna z czarownic,
stojących wciąż za staruszką. – Richard to elf i nawet jeżeli jest wyjątkowo
słaby magicznie, to zgromadził już pięcioro wilkołaków oraz ściągnął do siebie
ostateczny element. Krew żywej Petrovej.
Stefan cofnął się w kierunku brata i
powiedział coś do niego, jednak tego już Luis nie usłyszał. Wściekły piorun
uderzył w pobliskie drzewo na chwilę ogłuszając wszystkich. Damon chwycił mocno
brata i nakazał mu zostać, powiedział, że wszystkim się zajmie. Luis
powątpiewał w to.
***
ość gadania! – głos Philipa przeniknął przez
burzę. – Jeżeli mamy zrobić cokolwiek, to musimy zaczynać teraz!
Nie obeszło się bez pomrukiwań
niezadowolenia i pogardliwych prychnięć, jednak w końcu ta zgraja doszła do
jako takiego porozumienia i posłuchała elfa. A ostatecznym argumentem okazała
się chęć życia, którą wszyscy dzielili i o którą gotowi byli walczyć.
Philip pamiętał Estelle. Widział ją całe
lata temu, a wtedy również umykała wraz z siostrą przed zagrożeniem, którym był
jej własny ojciec. Nie mógł ich dostać i
nie otrzyma swej nagrody nawet teraz. Nie zasługiwał na nieśmiertelność wtedy i
nie zasługuje teraz. Estelle przypominała mu Julię, śmiertelniczkę, którą
dawno temu pokochał i która odeszła, przyjmując los ludzi. Cora z wyglądu była
podobna do nich obu, lecz jej charakter był zgoła odmienny.
Dwanaście istot władających magią stanęło
więc na ramionach dwunastoramiennej gwiazdy. Ciche słowa popłynęły z ust elfa,
a potem powoli przetaczały się wewnątrz figury. Damon dołączył do inkantacji,
potem kolejno wszystkie wiedźmy i wtedy strumień ognia wystrzelił z końca, w
którym stał nefilim. Płonące ramiona gwiazdy powoli łączyły się, a gdy to
zostało zakończone, zmieniły barwę na szmaragdowo niebieską. Potem słup ognia rozjarzył się wewnątrz zaklęcia. Ziemia
zatrzęsła się, zadrżała i uspokoiła. Ulewa nagle jakby osłabła na sile, wiatr
nie dął już tak wściekle, a chmury rozrzedziły się. Wtedy pojawiły się trzy
zjawy. Podstarzały mężczyzna o dobrotliwym spojrzeniu, popatrzył z miłością na
Ethel, lecz nic nie powiedział. Bonnie Bennet zwróciła swe przepraszające
spojrzenie w kierunku Stefana, a on kiwnął jej głową na znak zrozumienia.
Tymczasem perłowo-biała postać Gabrielle
uśmiechnęła się perfidnie i rozmyła. Fala energii naddarła zaklęcie,
lecz wtedy krok do przodu zrobił Damon i formuła znów się wyrównała. Philip nie
słyszał mrożącego krew w żyłach krzyku Areanny.
Wśród błękitnego ognia pojawiła się kobieca
sylwetka. Dziewczyna o szmaragdowych oczach zamigotała w ich polu widzenia.
Wiatr przestał wiać, słońce rozproszyło chmury, a rosa lśniła na roślinach po
ulewie. Tylko spalone drzewo świadczyło o minionej burzy. Damon zrobił kilka
kroków w kierunku Estelle, a ona uśmiechnęła się do niego i wyciągnęła
stęsknione ramiona. Jednak wówczas jej postać się rozwiała, nefilim upadł tak
jak Ethel.
Polanę rozświetliło światło i zjawił się
Xavier promieniejąc chwałą i potęgą. Na jego twarzy gościł dobrotliwy uśmiech,
choć w oczach czaił się smutek. Areanna podbiegła do Damona i ułożyła jego
głowę na kolanach, klepiąc go delikatnie w policzek. Na niebie zamigotały
gwiazdy, które zalśniły jaśniej niż kiedykolwiek wcześniej i stały się widoczne
pomimo dnia. Potem zlały się w jedno.
– Za chwilę brama zostanie zawarta –
powiedział Xavier. – Nie będzie już magii, która zacznie zanikać. Wilkołaki i
wampiry zatracą przywilej długowieczności, lecz wciąż będą musiały żywić się
krwią. Philipie, wciąż możesz odejść do przodków, twoje przeznaczenie spoczywa
w twych dłoniach.
– Przyjąłem los śmiertelników już lata temu,
nie chcę niczego zmieniać – odpowiedział elf.
– Gdzie ona jest? – zapytała Millie,
rozglądając się.
– Odeszła tam, gdzie jej miejsce – powiedział
Xavier, spoglądając w błękitne niebo. – Wróciła do pradawnych elfów, które
wieki temu odpłynęły na najdalszy zachód. Teraz już nic jej nie grozi.
Millie nie wyglądała na zadowoloną, odwróciła
się i zaczęła uważniej rozglądać. Szukała Estelle, siostry i przyjaciółki.
– Poszedł za nią, prawda? – jęknął Stefan.
– Tak.
– A mój syn? Czy…? – słowa nie chciały przejść
mu przez usta.
– Żyje, nie przejmuj się. Musisz wiele go
nauczyć, ale jest na dobrej drodze.
Stefan odetchnął. Podszedł do Philipa, a ten
poprowadził go do zamku, do Caspiana. Wampir oglądał się jednak za siebie raz
po raz. Coś w jego spojrzeniu mówiło, że czeka na kogoś. Philip zrozumiał, że
nie wierzy on w śmierć brata, że sądzi iż lada chwila wróci, wyrzuci dawną
krzywdę i posępnie uśmiechnie. Ale tak się
nie stanie. Nigdy.
Anioł podszedł do Areanny i objął ją
ramieniem. Nie zwróciła na niego odwagi, tuląc ciało syna. Lecz wtedy Damon
Salvatore zamienił się w gwiezdny pył, znikając na zawsze. Gwiazdy rozsypały
się zblakły i wszystko wróciło do normalnego stanu.
|
Omg, naprawdę wróciłaś w wielkim stylu. W tym rozdziale tak wiele się działo :o
OdpowiedzUsuńWłaściwie to jestem trochę zdezorientowana. Skoro Damon i Estelle przeszli na 'daleki zachód' to jeszcze o nich usłyszymy? i czy w takim razie Areanna może się z nim skontaktować? on się nawet nie dowiedział, że to jego matka :(
Ach i ciekawi mnie wątek Caspiana. Jak zareaguje na to, że ojciec go znalazł?
Nie, Areanna nie może w żaden sposób z nim porozmawiać, ani zobaczyc, ani cokolwiek. Nie masz co sie martwić tam jest Klaus, więc kiedyś powie mu na pewno ;) I tak, raz jeszcze będzie o nich.
UsuńByć może się przekonamy :P
Mimo iż czytałam ten rozdział jakiś czas temu, to do dziś nie mogę uwierzyć w to, że Damon zniknął. Na zawsze. Definitywnie.
UsuńJedynym pocieszeniem dla mnie jest fakt, że Stefan wreszcie spotka Caspiana. Oby ten chciał się z nim zobaczyć.
Rozdział bardzo mnie zadowolił, ale był dla mnie zaskoczeniem. Mam nadzieję, że wena powróciła i szybko zadowolisz nas kolejnym rozdziałem :).