J
|
asność była wszędzie i była
wszystkim. Żar, który spływał na dziedziniec rzymskiej uliczki zamieniał
wszystkie białe marmury w rzekę, która zdawała się nie mieć końca. Tak jak
cierpienie – pomyślał Damon. Stał w cieniu, przypatrując się strumieniom wody,
tryskającym wysoko w powietrze i opadającym pośpiesznie do zbiornika. Przy
fontannie roiło się od dzieci, które piszczały radośnie, gdy tylko któremuś
omsknęła się noga i wpadło do sadzawki. Ludzie uśmiechali się, przechodząc obok
nich, lecz ich entuzjazm pryskał, gdy tylko patrzyli na niego. Od dwudziestu
lat nie zdarzył się nawet jeden dzień, by pozwolił sobie na uśmiech, czy choćby
na spokój. Jego duszę trawił płomień, którego nie mógł w żaden sposób ugasić.
Tkwiła w nim złość, żal i gorycz, a wszystko to sprawiało, że z każdym dniem przypominał
bardziej truposza niż żywą istotę.
Damon
roześmiał się nagle, a ludzie spojrzeli na niego ze zdziwieniem. Zjawiał się tu
niemal zawsze o tej samej porze od pięciu lat, a nigdy nie zmienił wyrazu
twarzy, dlatego zdziwiło ich jego zachowanie. Jestem żałosny – powiedział sobie w duchu. – Przecież ja JESTEM martwy. Cała ironia polegała jednak na tym, że
nie była to do końca prawda. Kroczył po tej ziemi, oddychał, pił, ale tracił
ludzkie odruchy, wszystko stawało się wyblakłe, nabierało monotonności. Tylko
ten ból… Poczucie nieodżałowanej straty było tak samo potężne wtedy,
dwadzieścia lat temu, jak i teraz. Nie poddał się ani wtedy, ani przez te
wszystkie lata, nieustannie szukając sposobu na otworzenie furtki. Dowiedział
się, że istnieje księga, która kryje w sobie formułę zaklęcia, zdolnego
przywrócić zmarłego z zaświatów. Problem polegał na tym, że żadna wiedźma, z
jaką udało mu się skontaktować, nie chciała powiedzieć nic więcej na ten temat.
Może to dlatego, że je zabijam? –
zastanowił się. Gdy nie chciały wyjawić mu tego, co wiedziały, wpadał w szał.
Wiedział, że znają sposób, że potrafią wskazać mu miejsce lokalizacji księgi,
lecz nie chcą tego zrobić. Znał na pamięć ich wieczną wymówkę o matce naturze,
która za każdym razem była tak samo bolesna, jak gdy usłyszał ją po raz
pierwszy.
Podniósł się.
Wiedźma nie zjawiła się. Nie ta, to inna. Zawsze jakaś pozostanie. Chciał
usunąć się w cień i odejść daleko stąd, gdzie mógłby rozłożyć skrzydła i
odlecieć daleko stąd, ponad chmury, gdzie chłód ranił nawet jego nieśmiertelne
ciało, pozwalając mu przez choćby chwilę zapomnieć o cierpieniu, któremu nic
nie potrafiło ulżyć. Damon nie zdążył jednak zrobić nawet trzech kroków, a
przed nim wyrosła niska, przygarbiona staruszka, której czaszkę pokrywało
niewiele siwych włosów. Na ramiona zarzuconą miała białą chustę, a w ręce
dzierżyła prostą, drewnianą laskę, o którą mocno się opierała. Gdy uniosła na
niego wzrok, zobaczył w jej szaroniebieskich oczach pewną charakterystyczna
iskierkę. Nie widział jej od tylu lat, że w pierwszej chwili, wbrew zdrowemu
rozsądkowi, wyciągnął dłoń w jej kierunku, by chwycić kobietę za ramię.
Staruszka zniknęła jednak z jego pola widzenia i pojawiła się za węgłem
kolejnej arkady. Damon ruszył za nią, nie zastanawiając się nad niczym. Gdy
tylko doganiał kobietę, ta znikała z jego zasięgu, a nie śmiał poruszać się
szybciej. Ludzie mogliby zauważyć, a wciąż jeszcze pozostawali nieświadomi
istnienia stworów z ich śmiesznych legend. Tylko jak długo jeszcze?
Staruszka
wyprowadziła go poza obręb miasta i powiodła do przyległego do niego parku.
Zatrzymała się w antycznej budowli, której mury, skruszały nadgryzione zębem
czasu. Wydawała się być wątła i słaba, lecz Damon nauczył się, że nie zawsze
warto oceniać wroga po pozorach. Ostrożnie zbliżył się do kobiety, ale, gdy
chciał przekroczyć próg, coś go zatrzymało. Od zdjęcia klątwy, nigdy mu się to
nie zdarzyło, bo to ona wiązała wampiry przed domami, jako wygnańców natury.
Spojrzał pod nogi i zdziwił się jeszcze bardziej, nie widząc żadnej substancji,
która mogłaby być akumulatorem zaklęcia.
– Nie wejdziesz dalej – stwierdziła spokojnie
staruszka, przysiadając na kamiennej ławie, przy jednej ze skruszałych ścian.
– Boisz się mnie? – zapytał z drwiną.
– Oczywiście. Byłabym głupia gdyby tak nie
było, a zapewniam, że nie jestem. –
Staruszka wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wytarła nią nos. – Nie wszyscy są nieśmiertelni – zwróciła się
do Damona, któremu zdawało się, że usłyszał wyrzut w jej głosie.
– Śmierć to wybawienie. Byłbym bardzo rad,
gdybym mógł otrzymać te łaskę – szepnął, spoglądając niewidzącym wzrokiem
gdzieś w dal.
– Niewielu podziela twoje zdanie, panie
Salvatore. Masz jednak rację, ciebie nie
spotka ten przywilej. Będziesz przemierzał ten padół po kres dni tego świata, a
nic nie ulży twym cierpieniom. Za wszystko trzeba zapłacić.
Staruszka poruszyła się na swoim miejscu. Jej oblicze pozostało
niezbadane, nie miało żadnego wyrazu. Była tak stara, że zdawało się iż żyje od
zarania dziejów, lecz gdy padło na nią słońce, wydawało się, ze ubyło jej
kilkadziesiąt lat. Damon dopiero teraz pojął, że ona nie jest rzeczywista, że
to tylko ułuda. Gdy ponownie spojrzał w jej oczy, w blasku promieni, nie były
szaroniebieskie, lecz szmaragdowe, a srebrzyste iskierki buzowały w nich jak
wtedy, gdy go opuściła. Widział jak przybierała swoje prawdziwe kształty,
jak znów była tą samą Estelle, która
przyobiecała mu nigdy go nie opuszczać.
– Dlaczego mi to robisz, kocham cię. Zabierz
mnie ze sobą! – jęknął, próbując przebiec barierę, która dalej nie pozwoliła mu
wejść. Uderzył pięścią w powietrze, a jego dłoń znów napotkała na blokadę.
– Kłamiesz – stwierdziła zimno. – Oddałam
życie za ciebie, a ty mordujesz. Poświeciłam wszystko, a ty tak mi się
odwdzięczasz? Myślisz, że w ten sposób coś uzyskasz? Powiedz, chcesz bym
wróciła, czy wolisz użalać się nad sobą? Kim jesteś? Bo ten, kogo kochałam,
umarł, a ty go zabiłeś. Czemu?
– Estelle, ja żyję. Spójrz, żyje. – Damon
rozłożył ręce, by pokazać jej, że to prawda.
– Jesteś martwy, martwy bardziej niż ja.
Damon spojrzał w dół i zobaczył kołek w swym sercu, jednak, gdy go
wyciągnął, nie było na nim krwi, nie było nic. Dotknął dłonią miejsca, gdzie
wbił się kołek i napotkał tam jedynie pustkę. Tam, gdzie powinno znajdować się
serce, nie było niczego, a on sam pod ubraniami był szkieletem.
– Nie kochasz, bo nie czujesz nic. Po tym, jak
odeszłam, wyłączyłeś swoje uczucia,
zostawiłeś mnie w mroku zwątpienia i zmusiłeś do patrzenia na swe krwawe czyny.
Pozwól sobie na prawdziwe cierpienie, a być może otrzymasz zapłatę. Pamiętaj: w
naturze nic nie ginie.
Spojrzał na niż jeszcze raz, jednak widział tylko jak rozpływa się w
promieniach słońca w tym samym, przeklętym, srebrnym blasku, w którym zniknął
dwadzieścia lat temu. Znów został sam, tak bardzo opuszczony i słaby jak
jeszcze nigdy.
Damon zbudził się ze snu. Wciąż opierał się o jedną z kolumn na placu, a
dzieci dalej radośnie krzyczały, gdy tylko dosięgała ich woda. Już od lat nie
zdarzyło mu się zasnąć i prawdziwie odpocząć. Dotknął swojej piersi, jednak
znów napotkał tam ciało, nie było pustki. Odetchnął z trudem, a potem zalała go
kolejna fala cierpienia. Tym razem nie cofnął się przed nią, a stawił jej
czoła. Zrozumiał, że to, co docierało do niego wcześniej było ledwie
zapowiedzią, jednak teraz, gdy otrzymał choć iskrę nadziei, nie zamierzał się
poddawać. Na jego ramieniu pojawiła się pomarszczona dłoń, a on uniósł się,
spoglądają na jej właścicielkę. Przygarbiona staruszka o pomarszczonej, ciemnej
skórze, nachylała się nad nim, a jej jasne oczy wpatrywały się w niego z
troską, której nie widział już od dawna. Wyprostował się szybko, wpatrując w
nią z niedowierzaniem. Czyżbym śnił na jawie? Muszę naprawdę wariować.
– Damon Salvatore? – zapytała kobieta, cofając
dłoń.
Jedyne na co było go stać to kiwnięcie
głową. Staruszka uśmiechnęła się do niego przyjaźnie.
– Jestem Ethel Bennet. Chciałeś się ze mną
spotkać, pamiętasz?
– Wiesz o co cię zapytam? – Ethel kiwnęła
głową. – Nie boisz się? Nie wiesz o tym, co robiłem?
– Wiem, lecz czas z tym skończyć.
– Skończyć – powtórzył za nią nieświadomie. –
Zabijesz mnie?
– Nie, oczywiście, że nie, lecz i ty nikogo
nie zabijesz. Powiem ci, gdzie masz szukać, a ty obiecasz, że zapłacisz za
błędy, że wynagrodzisz krzywdy.
– Obiecuję, tylko pomóż mi ją sprowadzić z
powrotem.
Staruszka uśmiechnęła się ponownie, odwróciła do niego tyłem i ruszyła
przed siebie, a Damon poszedł jej śladem, wzdłuż wąskich uliczek.
***
T
|
en, kto twierdził, że Ziemia jest
piekłem – poniósł sromotną klęskę. W czeluściach podziemi, tam, gdzie promienie
słoneczne nigdy nie docierają, jest miejsce potocznie nazywane piekłem.
Miejsce, gdzie marzenia nigdy się nie spełniają, a nadzieje zdają się być
prawdziwe, lecz, gdy tylko ich realizacja jest już bliska, obracają się w
proch. Wszystko skuwa lód, chłodniejszy i mroźniejszy niż każdy znany śmiertelnikom.
Wieczne zimno, które nie pozwala zasnąć, które przywołuje demony życia i kusi
złudnymi mrzonkami o chwale, potędze, miłości, życiu. Ból, który przeszywa całe
ciało od serca, po komórki. Dusze, które cierpią męki bez końca i bez początku,
które nigdy nie zapominają i pozostają w wiecznym zapomnieniu i pomroce.
Aniołowie, w swej pysze, zapragnęli stworzyć świat, który byłby piękniejszy niż
niebo, lecz wszelkie ich działania obracały sie przeciwko nim, a świat, który
miał być najwspanialszym miejscem we wszechświecie, obrócił się w dom mąk i
udręk.
Raphael spoglądał na nieskończone pola lodu. Nawet on odczuwał zimno, a
przecież był nefilimem. Nie. Jestem feamori, jestem upadłym aniołem, choć nigdy
nie byłem aniołem. Poczuł chłód koło siebie, odwrócił głowę na bok i zobaczył,
że koło niego stoi Cara. Była ucieleśnieniem marzeń każdego mężczyzny i zdawało
się, że uwielbia zimno. Miała złociste oczy, które opadały na ramiona w falach,
mieniąc się feerią barw. Delikatna skóra, krągłe kształty i te wielkie czarne
oczy… Oczy, których nie było światła, bo źrenice zlewały się z tęczówkami, a
pustka, która z nich zionęła ogarniała każdego, kto miał odwagę spojrzeć w te
przepastne oczy.
– Znów uciekasz – szepnęła do jego ucha,
przemykając tuż koło niego.
Uwielbiała uwodzić, a jej ruchy zawsze sprawiały, ze trudno było mu
zatrzymać na nie wzrok. Nie dziwił się, że zarówno Rex jak i Aaron zabiegali o
jej względy. Było w niej coś, co nie pozwalało, przejść obok, coś, co kusiło,
czemu nie można było się oprzeć.
– Przecież tu stoję. Nie uciekam – stwierdził.
– Uciekasz – pisnęła rozbawiona. – Moglibyśmy uciekać razem – szepnęła
znajdując się tuż obok niego. Raphael nawet nie zauważył jak rozłożyła mroczne
skrzydła i przyleciała do niego.
– Masz już partnera – stwierdziła, patrząc na
nią karcąco.
– Nawet dwóch, ale pomyśl czy nie byłoby
zabawnie… – Roześmiała się, gdy za jej plecami znalazł się Rex i chwycił ją w
pasie, przerzucając sobie przez ramię.
Rex był krępy i postawny. W jego szerokich
ramionach Cara wyglądała jak maleńkie piórko. Miał takie same oczy jak
dziewczyna, tylko, że w jego tęczówkach czasami pojawiały się krwawe iskierki.
Raphael pamiętał jak Stuart ostrzegał go, że Rex uwielbia się bawić, nigdy
jednak nie dodał, o co mu chodziło. Raphael sam odkrył, co robi Rex, gdy nudzi
go przesiadywanie w ich mroźnej kryjówce. Widział jak Rex chwyta w dłonie swój
długi, czarny bat, który przypięty był do jego pasa i chłoszcze nim ludzi do
krwi. Rex pławił się w zadawaniu cierpienia, a ból radował całe jego jestestwo.
Jego brat, Stuart, był inny. Mrukliwy, cichy, często nieobecny, spoglądał z
tęsknotą w górę, jakby oczekiwał pomocy. Raphael odniósł wrażenie, że Stuart
żałuje swojej decyzji, choć może to była maska. Pamiętał jak Cara opowiadała mu
kiedyś, o tym, co Stuart uczynił na ziemi, gdy mógł tam jeszcze chodzić.
Trwoga, krew i śmierć szerzyły się wszędzie jak zaraza, a ludzkość niemal
została wybita do nogi. Kiedyś słyszał jak Aaron nazywa ich dłońmi zagłady,
albo jeźdźcami apokalipsy. Aaron różnił się od obu braci. Mówił wiele, jednak
co drugie słowo jakie padło z jego ust było kłamstwem, a w jego umyśle
nieustannie rodziły się kolejne intrygi. Był zawzięty, uparty i uwielbiał
zadawać psychiczny ból. Zsyłał koszmary na rzesze w tym samym czasie, potrafiąc
odczytał najsłabszy punkt, jakby wypisany był na czole każdej istoty. Natomiast
Cara… nie potrafił jej rozgryźć. Przymilała się do każdego, jednak umykała,
jeżeli ktoś przyszedł do niej sam. Widział kiedyś jak Rex zapragnął ją posiąść.
Zniknęła wtedy na cały dzień i znaleziono ją dopiero nad ranem, gdy spała
wtulona w Aarona. Cara była kapryśna i zuchwała – to wszystko, czego udało mu
się o niej dowiedzieć.
– Czyżbyś próbowała namówić naszego drogiego
Raphaela do wspólnych igraszek? – zapytał roześmiany Rex, stawiając kobietę na
podłożu.
Cara przewróciła oczyma i odbiegła, znikając im z oczu.
– Wciąż są w tobie zasady aniołów. – Rex
splunął pod nogi Raphaela. – Już tam nie
wrócisz, pogódź się z tym i zasmakuj naszego życia, naszych radości.
Raphael z trudem zniósł spojrzenie zimnych oczu Rexa. Przez ułamek
sekundy zdawało mu się, że wyciągnie bat i wychłoszcze go po raz kolejny, lecz
wtedy rozległ się dźwięk rogu. Obaj spojrzeli w kierunku, z którego dochodził
hałas.
– Wyjmij oręż, czas na prawdziwego
przeciwnika, młody.
Raphael zobaczył błysk
płomiennego bicza, a potem wszystko przysłoniła ciemność, przez którą przebił
się jeszcze tylko krzyk Cary, którego nie zrozumiał.
***
M
|
illie przemierzyła setki lasów,
bezdroży, miast i miasteczek, a ten, kogo chciała odszukać, znikał wciąż i
wciąż, umykając przed nią jak sen. Pod postacią wilka potrafiła przemieszczać
się niebywale szybko, była niczym sen, mgnienie, lecz to nie wystarczało, by
dogonić cel. Od odprawienie rytuału wiele się zmieniło. Millie nie tylko
straciła siostrę, ale również jej przemiany uległy zmianom. Stały się niemal
bezbolesne, lecz postać jaką przybierała nie przypominała w niczym potulnego
wilka, jakim niegdyś była. Gdy tylko tego zapragnęła, stawała się bestią, kroczącą
na dwóch łapach, której kły były tak wielkie, że z łatwością rozpłatałyby nawet
jelenia. Teraz nie mogła czuć się bezpieczna, bo lasy zamieniły się w terytoria
różnych grup wilkołaków. Słyszała, że Richard zbiera wilkołaki, że pragnie
zostać ich władcą i zwie ich lykanami, a każdego, kto mówi inaczej surowo każe,
zwąc zdrajcami krwi. To Richard jest zdrajcą, oszustem, który łże, obiecując
wiele, a w rzeczywistości wdaje się w potajemnie konszachty z wiedźmami.
Nos zawiódł ją pod niewielki motel, gdzieś w głuszy. Był to mały budynek
o jednym piętrze i poddaszu. Drewniane ściany były lekko pochylone i opadały w
kierunku strumyka, który podmywał fundamenty motelu od zachodu. Przybrała swoją
ludzką formę, wyjęła ubrania z tobołka, który miała przewieszony przez lewe
ramię i ubrała się.
W zatęchłym pomieszczeniu w bujanym fotelu drzemał mężczyzna w średnim
wieku. Millie minęła go z łatwością i weszła na górę, po skrzypiących schodach.
Słyszała szum prysznica, który działał na jej korzyść. Po cichu zakradła się do
pokoju, w którym wyczuwała znajomy zapach i delikatnie uchyliła drzwi.
Przy oknie na kanapie zobaczyła dwie płomienno rude dziewczyny, o
nakrapianych piegami twarzach, które były do siebie podobna jak dwie krople
wody. Przy nich, na podłodze siedziała drobna, ciemnowłosa dziewczyna o
okrągłej twarzyczce dziecka i czekoladowych oczach, a na zniszczonym oparciu
kanapy przysiadła latynoska, ubrana w kwiecistą spódnicę. Wszystkie cztery
kobiety trzymały w ręku karty do gry, lecz teraz zawzięcie się o coś
sprzeczały. Millie postanowiła dłużej nie czekać i weszła do pokoju, wciąż
starając się być jak najciszej. Gdy tylko przekroczyła próg, szum wody ustał i
z łazienki wyszedł niski, lecz krępy mężczyzna przepasany ręcznikiem. Miał
płowe włosy i chłodne szmaragdowe oczy,
a gdy jego wzrok padł na Millie, spiął się.
– Witaj, braciszku – powiedziała Millie,
świdrując mężczyznę wzrokiem.
Kobiety uniosły na nią wzrok, a karty, które trzymały w dłonią rozsypały
się na podłodze, gdzie przyjęły postawy bojowe.
– Spokojnie, to Millie, moja siostrzyczka.
Tropiła nas os tylu lat, że zacząłem wątpić w jej skuteczność.
– Gdybyś nie był tak zdeterminowany, by uciec,
odnalazłabym cię szybciej, Isaac – odcięła się.
– Nie chcę być znaleziony, wiec mów czego
chcesz i znikaj.
Millie powiedział tylko jedno
słowo: Estelle, a twarz Isaaca przybrała zacięty wyraz.
Nie wiesz, jak mi ulżyło, że jednak jesteś. Byłoby mi źle żyć ze świadomością, że taki talent jak twój się marnuje. :) I mówię to całkiem na poważnie!
OdpowiedzUsuńZ niecierpliwością czekam na następny rozdział i mam zresztą nadzieję, że niedługo się doczekam. :)
Pozdrawiam,
Mossi (czyli Zakręcona, czyli Magda- zakładam, to znaczy mam nadzieję, że mnie jeszcze kojarzysz :)) Nick zmieniłam ze względu na prowadzenie bloga na blogspocie. Musiałam stworzyć nowe konto, więc stwierdziłam, że wezmę inny pseudonim, bo ten bardziej mi się podoba :D