środa, 1 sierpnia 2012

2 Nadzieje na powrót

Z
amczyska z odległych wieków posiadały w sobie pewną magię, mistycyzm, który doceniali nieliczni. Górnolotne wzorce, marzenia o wzniosłości i puste zapewnienia o honorze – wszystko to było tylko maską, kłamstwem mającym skryć niskie żądze władające mężczyznami. Były świadectwem różnic klasowych, a także kunsztu mieszkających tam możnowładców. Philip wiedział o tym wszystkim – żył wieki, widział jak imperia rodziły się i upadały, a on sam trwał niczym skała opierająca się sztormowi. Samotny, zawsze pogrążony w pewnym rodzaju melancholii w końcu nabrał poczucia wyższości, stał się żywym świadectwem zamierzchłych czasów, ponurym strażnikiem minionych epok.
Stał na blankach murów, spoglądając w dal. Widział przed sobą wysokie góry, których jaśniejące bielą szczyty skrzyły się w porannym świetle. Dmący od morza wiatr rozwiewał sięgające ramion czarne włosy, powodując zaróżowienie się zazwyczaj bladych policzków. Mężczyzna rozłożył ręce i pochylił się ku przepaści jednocześnie przymykając oczy. Podmuchy wichru smagały delikatny materiał cienistego, jedwabnego szlafroka niedbale związanego w pasie.
Stare, mocarne wrota, które wiodły do wnętrza zamku otworzyły się i stanęła w nich brunetka o zielonych oczach, drobnej sylwetce i wyrazie zaspania wymalowanym na twarzy. Jej drobna ciało także oplatał ciemny szlafrok, a stopy miała skryte w parze puszystych kapci. Zbliżyła się do niego powolnie spoglądając na niego szmaragdowymi oczyma, w których łyskały się złociste plamki.
– Znów tu jesteś – stwierdziła spokojnie, stając obok niego, jednak nie wchodząc na krawędź muru.
Philip nie zwrócił na nią uwagi, zdawał się pochłonięty czymś odległym, czymś co nie należało do tego świata. Mocniejszy podmuch wiatru odsłonił spiczaste uszy mężczyzny i na chwilę wyrwał go z zadumy. Uchylił powieki i skierował swe srebrzyste oczy na kobietę, która śmiała zmącić jego spokój.
 – A gdzie miałbym być, Coro? Jestem ostatnim elfem na tym świecie i czasami potrzebuję chwili samotności – powiedział, odwracając się do niej. – Czy mój ojciec przysłał posłańca? Czy wreszcie udało mu się dojść jak ma ze mną postępować? – dodał, a jego ton stał się ostrzejszy.
 – Tobie Richard nie miał nic do powiedzenia – stwierdziła, patrząc mu prosto w oczy.
 – A mojemu bratu?
Cora obejrzała się za siebie, jakby spodziewała się, że ktoś ich podsłuchuje, a potem znów spojrzała na Philipa, na którego twarzy coraz wyraźniej malowało się zniecierpliwienie.
 – Richard chce, by Cesar dołączył do niego. Oferuje mu miejsce po swojej prawicy. – Uśmiechnęła się, a jej oczy zamigotały jakby była z siebie dumna. – Ethel udało się go znaleźć.
 – Dobrze. – Philip zszedł z blanek, a jego oczy pociemniały. Srebro zostało wyparte przez mroczną czerń.
Ciemnowłosy mężczyzna udał się do wnętrza zamczyska. Pokonywał wysmukłe korytarze zbudowane z ostro zakończonych łuków. Na ścianach wisiały obrazy z wielu epok, oprawione we wspaniałe złote i srebrne ramy, a także nierzadko w kamienie szlachetne. Miękkie dywany, które spoczywały na podłogach wykonano z najprzedniejszych materiałów, a świeczniki w mrokach korytarzy lśniły migotliwym światłem, wydobywając z mroku mosiądzowe uchwyty i ich delikatne, orientalne zdobienia. Wewnątrz zamku było duszno, powietrze nasączone było wilgocią, a ściany buchały żarem. Gorące źródła wykorzystano tu do ogrzania ogromnej twierdzy, której jedynym zadaniem było pełnić rolę reprezentacyjną. Philip skręcił kilkakrotnie aż dotarł do ogromnej komnaty wypełnionej rozlicznymi regałami, na których spoczywały księgi i spękane woluminy. Ogromny, kryształowy żyrandol odbijał promienie słoneczne, które wpadały przez wysokie, strzeliste okna i rozdzielał je na kolorowe refleksy. Prostokątny stół, stojący na środku pokoju, wykonano z jasnego drzewa, dbając o stworzenie niezwykle zdobnych wykończeń w kształcie smoków. Głowy gadów podtrzymywały blat ciężkiego mebla, nadając mu niepowtarzalny wygląd.
Philip podszedł do jednego z długich regałów i zabrał jedną z ksiąg. Przez chwilę spoglądał na jej bogato zdobioną okładkę, na której wygrawerowano złotymi literami runiczny tytuł. Otworzył tom i przez chwilę go kartkował. Nie zwrócił uwagi na ciche wejście Cory, która spoglądała na niego z niezrozumieniem.
– Czego tak zawzięcie szukasz, Philipie? – zapytała, stając za nim. Zmarszczyła nos, gdy zobaczyła jaką księgę przegląda mężczyzna. Były to elfickie runy, których nie znała. – Co zamierzasz?
 – Mój ojciec chce stworzyć armię wilkołaków, która zagwarantowałaby mu panowanie nad wszystkimi nadnaturalnymi istotami. Ma dość zuchwałości wampirów, czarownic nie uważa za godne siebie, dhampiry ceni jeszcze niżej. – Philip prychnął. – Aniołów nie bierze pod uwagę, a z pośród elfów i półelfów pozostałem tylko ja i mój brat, co oznacza, że jest nas za mało, by stawić mu czoło. Ojciec wie, że ja nie stanę po jego stronie, zresztą jestem dla niego zbyt… nieprzewidywalny.
 – Po co mi to mówisz?
 – Nie rozumiesz? Richard pragnie stworzyć nowy świat, w którym nie będzie miejsca dla mnie, w którym ludzie staną się niewolnikami. Od zawsze był w cieniu, jednak teraz, kiedy Klaus nie żyje… wszystko się zmieniło. – Spojrzał na nią znad księgi. Jego twarz miała bardzo regularne rysy twarzy, które swym pięknem często rozpraszały Corę.
 – Nie możesz go wskrzesić. On sam wybrał taki los. Życie za życie, śmierć za śmierć. Dobrze wiesz, że nawet śmierć kobiety, której życie kupił, nie wystarczyłaby, aby go sprowadzić z powrotem.
 – Nie chcę wskrzesić Klausa. – Na ustach Philipa pojawił się uśmiech. – Nad nim nie mógłbym zapanować, był zbyt potężny nawet dla mnie. I właśnie dlatego wiedźmy nałożyły na niego klątwę. Wystarczy mi, że klątwa znów będzie działać.
 – Chcesz ją odnowić? Oszalałeś?! – Oczy Cory otworzyły się szerzej, a kobieta uniosła ręce, próbując uzmysłowić brunetowi, że to czego pragnie jest niemożliwe. – Dwanaście najpotężniejszych wiedźm ledwie zdołało nagiąć to przekleństwo, a ty sądzisz, że…
 – Radzę ci zamilknąć zanim powiesz coś, czego będziesz żałować – przerwał jej Philip. – Wiem czego użyto do nałożenia klątwy i zapewniam, że jestem świadom jakiego rodzaju jest to zaklęcie. Jesteś jedynie wiedźmą i nie próbuj mnie pouczać, bo żyję znacznie dłużej niż ty i wiem z czym mam do czynienia.
Cora cofnęła się, opuszczając ręce. Zrozumiała, że posunęła się za daleko i postanowiła zniknąć z oczu Philipa. Był najpotężniejszą istotą jaką widziała w swoim, niemal stuletnim, życiu i wolała nie wchodzić mu w drogę gdy popadał w furię. Wciąż pamiętała jak  wściekał się dwadzieścia lat temu. Poczuł zimny dreszcz przebiegający po jej plecach i wzdrygnęła się. Wyszła.
Philip został sam w pokoju, zapamiętale wertując księgę. Cora rozzłościła go, sprawiła, że jego dłonie zaczęły niebezpiecznie drżeć, jednak wiedziała kiedy przesadzała i kiedy powinna zaprzestać pouczania go. Wreszcie odnalazł odpowiedni rozdział i zaczął szybko przebiegać wzrokiem wersy runicznego pisma. Na jego czole pojawiła się podłużna zmarszczka, świadcząca o zaniepokojeniu.
– Znów coś czytasz? – zapytała oparta o framugę niska kobieta o charakterystycznych, granatowych włosach. Jej nieduża, okrągła twarzyczka układała się w kształt serca, a delikatne rysy twarzy dodawały jej uroku dziecka. Była bardzo młoda,  a przynajmniej takie wrażenie sprawiała. W spojrzeniu jej skośnych oczu majaczyła zadziorność, pewność siebie i przekora. – Wiliam trafił na ślad matki, chyba to ona zaczęła go szukać – dodała, zmieniając ton z żartobliwego na poważny.
 – Jesteś pewna, że to ona? Nie widziano jej od niemal dwóch wieków. – Philip podniósł wzrok na dziewczynę. Długie palce elfa zatrzasnęły księgę z hukiem, gdy Olivia kiwnęła głową. – Katherine wszędzie musi wtykać nos! Będzie mi przeszkadzać… – mruknął pod nosem.
                Olivia zrobiła krok do przodu. Na jej twarzy malowała się determinacja. Szare oczy spoglądały na Philipa wyzywająco. Wyprostowała się, a krótka, błękitna sukienka, którą na sobie miała ułożyła się na niej uwydatniając drobniutkie ramiona i szczupłe nogi.
 – Kiedyś go porzuciła, nie zasłużyła na to, by znów zaistnieć w jego życiu. Mogłabym…  – zaczęła, a jej oczy roziskrzyły się w niebezpiecznym błysku łaknącego krwi łowcy.
 – Nie. Może okazać się przydatna. Mam do załatwienia coś jeszcze, coś niecierpiącego zwłoki, a  ona może okazać się przydatna.
                 Na dziewczęcej twarzy Olivii zagościł ponury wyraz niezadowolenia, zawodu i, przez chwilę, złości. Kobieta opanowała się jednak szybko i z powrotem przybrała neutralną minę. Philip udał, że nie zauważył gamy uczuć pojawiającej się na obliczu granatowowłosej.
***
S
tefan Salvatore nie zmienił sie przez ostatnie dwadzieścia lat – przynajmniej nie fizycznie. Wciąż był niesamowicie przystojnym wampirem o jasnych, blond włosach i charakterystycznych brązowych, ciepłych oczach, w których zawsze widniało zrozumienie i szacunek dla każdego. Jego muskularne ciało wciąż budziło respekt wielu mężczyzn, a wiedza i doświadczenia potrafiły wyprowadzić na manowce niejednego słownego przeciwnika. Jednak dusza tego wampira cierpiała niewysłowione męki. Stefan nie potrafił poradzić sobie ze stratą, nie tym razem gdy pozostał sam. Po śmierci Eleny poczuł się przerażająco mały, bezbronny i pokonany. Niejednokrotnie rozmyślał co by było gdyby podążył tamtego dnia za ukochaną, gdyby przebił się kołkiem, oddając własne życie. Ale takie myślenie nie było do niego podobne. Stefan Salvatore nie należał do wampirów, którze łatwo się poddają. Był niezwykle uparty, miał w sobie dość dyscypliny, by trwać w swej diecie, dość oddania, by wybaczyć Elenie zdradę i dość nadziei, by wierzyć w powrót brata i szczęśliwy koniec, choć sam nie był w stanie sobie go wyobrazić.
Po pogrzebie, podczas którego ludzie spoglądali na wampira ze współczuciem, Stefan zabrał syna, spakował walizki i czym prędzej opuścił Mystic Falls. Wiedział, że to stawiało go jako podejrzanego w sprawie śmierci Bonnie, choć wcześniej postarał się, by wszystko wyglądało jak samobójstwo. Krótko po narodzinach Caspiana wiedział, że musi zniknąć z miasteczka i postanowił zrobić wszystko, by to sobie ułatwić. Z przykrością wrzucił ciało czarownicy do ciemnych odmętów rzeki i spoglądał jak spienione fale silnego nurtu porwały truchło jego przyjaciółki. Wyjechał dwa dni potem, a nikt nie próbował go powstrzymać. Caroline, Tyler, Nathan, Bonnie i nawet Elena – wszyscy odeszli, pozostawili go samego w tym ponurym świecie pozbawionym dawnego blasku. Nic go nie trzymało, był wolny. A ta wolność sprawiała mu tak niewysłowiony ból, że tylko spoglądając na syna nabierał nadziei na lepsze jutro.
Jego dziecko, jego kochany Caspian był żywym odbiciem swej matki.  Jego krótko obcięte, brązowe włosy miały dokładnie ten sam odcień, co jej włosy. Para ciemnych oczu Caspiana przypominała mu jej oczy, choć możliwe, że było to tylko złudne wrażenie rozpaczającego kochanka. Był wysoki, tak jak ojciec, a rysy twarzy młodzieńca także bardzo przypominały samego Stefana, choć wampir widział w swym dziecku jego matkę – jej nos, jej brwi, jej usta. Przez lata starał się wychować Caspiana na człowieka, z którego mógłby być dumny zarówno on jak i jego matka, jednak jego nadzieje spełzły na niczym. Caspian był nieugięty i nieokiełznany, wiecznie kroczył własnymi ścieżkami, a gdy Stefan próbował mu tłumaczyć co jest dobre, a co złe – jego syn nie słuchał. Był niepokorną duszą, uwielbiał to, co było zakazane, a jego nieposkromiona dusza buntownika coraz bardziej oddalała się od prostej drogi obranej przez Stefana. Wreszcie, gdy miał piętnaście lat, Caspian zniknął, rozpłynął się we mgle, pozostawiając po sobie jeszcze większą pustkę niż wcześniej jego matka.
I ponownie Stefan Salvatore pozostał sam.  Tym razem nie miał już nikogo bliskiego, na kim mógłby zbudować życie od nowa – kolejny już raz. Mógł szukać brata, jednak uznał, że to nie ma sensu – skoro nie zjawił się, gdy był tak potrzebny, nie było powodu, by teraz wyłonił się zza zakrętu. Stefan postanowił więc odnaleźć ostatnią osobę, na której w jakiś sposób mu zależało.
Katherine odnalazł we wspaniałej willi włoskiego wampira Leonarda. Przez te lata wampirzyca nie zmieniła się ani o krztynę. Stefan spoglądał na nią jak na Elenę i, choć ją to denerwowało, musiała się z tym pogodzić. Nigdy nie była dla niego tak ważna, jak ta śmiertelniczka, która przecież zraniła go tak głęboko. Wreszcie oboje pogodzili się z tym, kim się stali przez lata i uzgodnili względne warunki przyjaźni, bo gdy nie ma nikogo bliskiego liczy się każdy.
W delikatnym świetle poranka, Stefan spoglądał na swe pamiętniki, których nie mógł się pozbyć. Lubił wracać do tych ze szczęśliwych czasów, choć sprawiało mu to ból. Promienie słońca padły na pierścień na jego palcu, a błękitny kamień przez chwilę zabłysł. Gdybym go zdjął, gdybym zapomniał o wszystkim, co kiedykolwiek coś dla mnie znaczyło…
 – … chyba nie byłoby to takie trudne – mruknął, gładząc biżuterię.
 – Och byłoby. Wierz mi, byłoby – warknął cichy, drwiący głos.
Katherine weszła do niewielkiego pokoju w którym spał tej nocy Stefan. Miała na sobie tylko kusą, jedwabną koszulę nocną. Poruszała się z gracją, lekko kołysząc biodrami. Zbliżyła się do okna, otworzyła je i usiadła na wąskim parapecie, a czerwona koszulka uniosła się znacząco do góry. W promieniach słońca, które padały na jej plecy zdawała się anielsko piękna, a burza czekoladowych loków swobodnie opadała na ramiona i piersi. Kobieta wyciągnęła przed siebie smukłe nogi i przekrzywiła głowę, patrząc na Salvatore’a.
 – Powiedz mi, Stefanie, kiedy tak bardzo zmiękłeś? – zapytała, podpierając się ramionami o parapet.
 – Czasami, w zasadzie to dość często, zastanawiam się jak ty to robisz. – Katherine spojrzała na niego, nie rozumiejąc pytania i unosząc brew do góry w wyrazie zdziwienia, więc Stefan dodał – jak udaje ci się żyć samej, jak to robisz, że nie zależy ci na nikim, a mimo to tak uparcie czepiasz się życia?
                Przez chwilę blondyn miał wrażenie, że wampirzyca nie odpowie, że pozostawi go w przekonaniu iż po prostu jest tak uparta i egoistyczna, że nikt jej nie obchodzi i jest jej z tym dobrze. Jednak twarz Katherine przez mgnienie oka przeszył bolesny cień, zastąpiony bardzo szybko przez wykrzywiony w złości wyraz twarzy.
 – Nie zawsze wszystko jest takie, na jakie wygląda, mój drogi Stefanie. Czasami radość jest skryta pod cierpieniem, a ból maskuje się pod zasłoną szczęścia. – Katherine wstała i zbliżyła się do siedzącego wampira. Wyciągnęła dłoń i lekko musnęła policzek blondyna. – Żyję, bo wciąż mam po co żyć.
                Stefan spoglądał jak odchodzi, a gdy już niemal zniknęła z zasięgu jego wzroku, zapytał jeszcze:
 – Kogo śledzimy tyle czasu? Na kim ci tak zależy, Katherine?
                Od miesięcy wampir miał wrażenie, że za kimś podążają, poszukują śladów i niestrudzenie odtwarzają miejsca, gdzie przebywał jakiś duch, którego z takim uporem poszukiwała Katherine. Gdy gościli jeszcze u Leonarda, Stefan miał wrażenie, że już tam brunetka była na tropie swego celu. Wtedy jednak nie zwracał uwagi na wiele szczegółów, które stawały się tym wyraźniejsze, im dalej podróżował z Katherine.
 – Dowiesz się w swoim czasie, zapewniam – odpowiedziała tylko. – Szykuj się, wyruszamy za godzinę.
                Wampirzyca opuściła pokój Salvatore’a, a Stefan jeszcze przez długą chwilę spoglądał w miejsce, gdzie zniknęła. Co przede mną ukrywasz?
***
K
ażdy dzień, który minął od odprawiania rytuału był cudem, za który Elijah dziękował losowi. Miał wrażenie, że cofnął się wieki i znów jest w średniowieczu, ma przy sobie swą ukochaną Pauline. Przy niej zasypiał i przy niej się budził. Żyli z dnia na dzień, ciesząc się swą obecnością. Czasami wkradała się miedzy nich pewna zadra i, choć z całych sił starali się ją ignorować, nie udawało się im. Klaus i jego śmierć wrzynali się miedzy nich niczym sztylet, rozdzierając ich wspaniały świat i grzebiąc go w popiołach zwątpienia. Oboje uparcie milczeli, lecz nie można uciec od przeszłości, która nieustannie miesza w teraźniejszości.
                Okrągłe, granatowe, górskie jeziorko było ich azylem, w którym spędzili ostatni dwadzieścia lat. W zapomnieniu przez wszystkich tych, którym marzyła się władza, którzy pragnęli pozyskać dla swojej sprawy silniejszych. Spoglądali na tą ciemną wodę, w której głębinach kryły się wspaniałe jaskinie, pełne maleńkich cudów. Nieduży domek zbudowany z okrągłych, drewnianych pni był ich samotnią, kryjówką przed światem.
                Siedząc na skraju zielonej, pełnej drobnych kwiatów łąki Elijah, spoglądał w tę nieprzeniknioną taflę, zastanawiając się nad tym, co obiecał przyjacielowi zanim ten odszedł. „Zajmiesz się wszystkim” – powiedział. Ufał mu, pokładał w nim wszystkie swe nadzieje i, choć niejednokrotnie się nie zgadzali, byli dla siebie niemal jak bracia. Złożona Klausowi obietnica nie dawała pierwotnemu spokoju przez te wszystkie lata ani na jeden dzień.
 – Jestem za honorowy – mruknął z westchnieniem.
 – I właśnie za to cię kocham, mój miły – usłyszał szept przy swoim uchu, a potem poczuł jak delikatne dłonie oplatają go w pasie. Na jego ramieniu spoczął znajomy ciężar, a do nosa dotarła przyjemna, swojska woń.  Przez chwilę miał ochotę trwać tak na wieczność, lecz szybko przyszło opamiętanie.
 – Wiesz, że nie możemy izolować się tak w nieskończoność – szepnął, gładząc rękę kobiety, która otaczała jego szyję długimi ramionami. – Chciałbym, ale…
 – Wiem – powiedziała, nie odrywając się od niego.  – Wiem, Elijah. Nasze szczęście kosztowało kogoś bardzo wiele i nie musisz mi o tym przypominać. Czas się zrewanżować, prawda?
 – Tak. Lecz jak mu pomóc? Jak zagoić rany?
 – A jak ty się wyleczyłeś?
Elijah spojrzał na Pauline ze zdziwieniem. W jej czekoladowych oczach lśniło rozbawienie, a usta wyginały się w nieco wymuszonym uśmiechu. Ciemne włosy z tym samym wdziękiem co pół tysiąclecia temu opadały na oliwkowe ramiona i dalej na kremową sukienkę przewiązaną na szyi. Cofnęła dłonie i położyła je na kolanach. Zdawała się oczekiwać na odpowiedź.
 – Nie wyleczyłem. To ty wróciłaś do mnie – stwierdził pierwotny, odwracając się w stronę kobiety.
                Pauline uśmiechnęła się tym razem serdecznie, a w jej policzkach pojawiły się urocze dołeczki.
***
E
stelle wciąż nie mogła przejść przez otwartą bramę. Widziała drogę, znała ją, jednak nieustannie wahała się. Być może liczyła na cud? Złociste wrota, które stały w zasięgu jej wzroku, a których nie mogła przekroczyć, bo potem nie byłoby dla niej ratunku, majaczyły w oddali. Stała na rozdrożu mając nadzieję, że wszystko to jest jedynie snem. Wciąż miała wybór – była pół elfką, pół śmiertelniczką i mogła obrać własną drogę, jednak gdyby to zrobiła, nie byłoby już odwrotu. Spoglądała na otaczające ją dusze, które poszukiwały z takim zapamiętaniem tego, co ona widziała tak jasno i klarownie. Stała w pomroce, czekając na wybawienie.
                Promienne wrota otwarły się powolnie, a w nich pojawiła się wysmukła, kobieca postać. Anielica miała nieskazitelnie białe skrzydła i złociste włosy, a przy jej boku zwisał niewielki mieszek. Przeleciała tuż nad głową Estelle i wtedy dziewczyna spostrzegła jej niesamowicie błękitne oczy. Znała je, wspominała i tęskniła za tymi oczyma.
 – Areanno! – krzyknęła z całych sił i rzuciła się do biegu, starając się dogonić kobietę.
                Złotowłosa nie zareagowała, sunęła szybko zmierzając ku jasno określonemu celowi. Była zdeterminowana i widocznie nie chciała słyszeć. Estelle nie mogła jednak dać za wygraną, nie tym razem. Nie chciała zostać tu na zawsze, wiedziała, że możliwy jest powrót, że może przyjąć swe dziedzictwo i wrócić. Krzyknęła jeszcze kilkukrotnie, a potem potknęła się o jedną z błądzących dusz i upadła. Spoglądała jak Areanna znika z jej horyzontu, jak odchodzi gdzieś, gdzie ona nie mogła za nią podążyć.
 – Powiedz mu, że czekam – szepnęła i połknęła kilka słonych kropel. Nagle wszystko przed jej oczyma zamazało się a gdy Estelle uniosła dłoń i otarła oczy, ujrzała łzy. Ze złością odrzuciła dłoń, spoglądając jak kryształowe krople spadają gdzieś w mrok. Wstała.
***
Bardzo, bardzo długo mnie nie było, ale to już nie do końca moja wina (choć w pewnej mierze na pewno). Niewiele brakowało, a już nie zobaczylibyście nic nowego, bo byłam bliska rzucenia tego wszytskiego, ale dzięki damonvampire i magdzie (czy wolisz Mossi? I tak oczywiście, że cię wciąż pamiętam)mimo wszystko jestem i bardzo wam za to dziękuję. Puki co remontuje podstrony, bo robiłam je dawno i teraz duża ich część jest nieaktualna. szczególnie postaram sie przybliżyć wam bohaterów, bo zrobi się ich naprawdę dużo. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że rozdział trzyma jakiś poziom i dobrze się go czytało. Pozdrawiam wszystkich, którzy mimo tak długiej przerwy tu zajrzą. 

1 komentarz:

  1. Wszystko jedno, jak wolisz. Będę chyba wiedziała, że o mnie chodzi (chyba, że masz jeszcze jedną czytelniczkę Magdę- wtedy chyba lepiej będzie Mossi, bo znając mnie to się jeszczer nie połapię :D). Rozdział bardzo mi się podobał, pomimo, że trochę straciłam wątek i chyba będę musiała przeczytać jeszcze raz prozol i rozdział pierwszy, ale to już chyba dopiero po powrocie z obozu. :)
    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg. :)
    P.S.: Wrócą jeszcze twoje "mądre podsumowania"? :P Tęskno mi za nimi. ;)

    OdpowiedzUsuń

Faith dla Zaczarowane Szablony