Z
|
amczyska z odległych wieków
posiadały w sobie pewną magię, mistycyzm, który doceniali nieliczni. Górnolotne
wzorce, marzenia o wzniosłości i puste zapewnienia o honorze – wszystko to było
tylko maską, kłamstwem mającym skryć niskie żądze władające mężczyznami. Były świadectwem
różnic klasowych, a także kunsztu mieszkających tam możnowładców. Philip
wiedział o tym wszystkim – żył wieki, widział jak imperia rodziły się i
upadały, a on sam trwał niczym skała opierająca się sztormowi. Samotny, zawsze
pogrążony w pewnym rodzaju melancholii w końcu nabrał poczucia wyższości, stał
się żywym świadectwem zamierzchłych czasów, ponurym strażnikiem minionych epok.
Stał na
blankach murów, spoglądając w dal. Widział przed sobą wysokie góry, których
jaśniejące bielą szczyty skrzyły się w porannym świetle. Dmący od morza wiatr
rozwiewał sięgające ramion czarne włosy, powodując zaróżowienie się zazwyczaj bladych
policzków. Mężczyzna rozłożył ręce i pochylił się ku przepaści jednocześnie
przymykając oczy. Podmuchy wichru smagały delikatny materiał cienistego,
jedwabnego szlafroka niedbale związanego w pasie.
Stare, mocarne
wrota, które wiodły do wnętrza zamku otworzyły się i stanęła w nich brunetka o
zielonych oczach, drobnej sylwetce i wyrazie zaspania wymalowanym na twarzy.
Jej drobna ciało także oplatał ciemny szlafrok, a stopy miała skryte w parze
puszystych kapci. Zbliżyła się do niego powolnie spoglądając na niego
szmaragdowymi oczyma, w których łyskały się złociste plamki.
– Znów tu jesteś – stwierdziła
spokojnie, stając obok niego, jednak nie wchodząc na krawędź muru.
Philip nie
zwrócił na nią uwagi, zdawał się pochłonięty czymś odległym, czymś co nie
należało do tego świata. Mocniejszy podmuch wiatru odsłonił spiczaste uszy
mężczyzny i na chwilę wyrwał go z zadumy. Uchylił powieki i skierował swe
srebrzyste oczy na kobietę, która śmiała zmącić jego spokój.
– A gdzie miałbym być, Coro? Jestem ostatnim
elfem na tym świecie i czasami potrzebuję chwili samotności – powiedział,
odwracając się do niej. – Czy mój ojciec przysłał posłańca? Czy wreszcie udało
mu się dojść jak ma ze mną postępować? – dodał, a jego ton stał się ostrzejszy.
– Tobie Richard nie miał nic do powiedzenia –
stwierdziła, patrząc mu prosto w oczy.
– A mojemu bratu?
Cora obejrzała
się za siebie, jakby spodziewała się, że ktoś ich podsłuchuje, a potem znów
spojrzała na Philipa, na którego twarzy coraz wyraźniej malowało się
zniecierpliwienie.
– Richard chce, by Cesar dołączył do niego.
Oferuje mu miejsce po swojej prawicy. – Uśmiechnęła się, a jej oczy zamigotały
jakby była z siebie dumna. – Ethel udało się go znaleźć.
– Dobrze. – Philip zszedł z blanek, a jego oczy
pociemniały. Srebro zostało wyparte przez mroczną czerń.
Ciemnowłosy
mężczyzna udał się do wnętrza zamczyska. Pokonywał wysmukłe korytarze zbudowane
z ostro zakończonych łuków. Na ścianach wisiały obrazy z wielu epok, oprawione
we wspaniałe złote i srebrne ramy, a także nierzadko w kamienie szlachetne.
Miękkie dywany, które spoczywały na podłogach wykonano z najprzedniejszych
materiałów, a świeczniki w mrokach korytarzy lśniły migotliwym światłem,
wydobywając z mroku mosiądzowe uchwyty i ich delikatne, orientalne zdobienia.
Wewnątrz zamku było duszno, powietrze nasączone było wilgocią, a ściany buchały
żarem. Gorące źródła wykorzystano tu do ogrzania ogromnej twierdzy, której
jedynym zadaniem było pełnić rolę reprezentacyjną. Philip skręcił kilkakrotnie
aż dotarł do ogromnej komnaty wypełnionej rozlicznymi regałami, na których
spoczywały księgi i spękane woluminy. Ogromny, kryształowy żyrandol odbijał
promienie słoneczne, które wpadały przez wysokie, strzeliste okna i rozdzielał
je na kolorowe refleksy. Prostokątny stół, stojący na środku pokoju, wykonano z
jasnego drzewa, dbając o stworzenie niezwykle zdobnych wykończeń w kształcie
smoków. Głowy gadów podtrzymywały blat ciężkiego mebla, nadając mu
niepowtarzalny wygląd.
Philip
podszedł do jednego z długich regałów i zabrał jedną z ksiąg. Przez chwilę
spoglądał na jej bogato zdobioną okładkę, na której wygrawerowano złotymi
literami runiczny tytuł. Otworzył tom i przez chwilę go kartkował. Nie zwrócił
uwagi na ciche wejście Cory, która spoglądała na niego z niezrozumieniem.
– Czego tak zawzięcie szukasz,
Philipie? – zapytała, stając za nim. Zmarszczyła nos, gdy zobaczyła jaką księgę
przegląda mężczyzna. Były to elfickie runy, których nie znała. – Co zamierzasz?
– Mój ojciec chce stworzyć armię wilkołaków,
która zagwarantowałaby mu panowanie nad wszystkimi nadnaturalnymi istotami. Ma
dość zuchwałości wampirów, czarownic nie uważa za godne siebie, dhampiry ceni
jeszcze niżej. – Philip prychnął. – Aniołów nie bierze pod uwagę, a z pośród
elfów i półelfów pozostałem tylko ja i mój brat, co oznacza, że jest nas za
mało, by stawić mu czoło. Ojciec wie, że ja nie stanę po jego stronie, zresztą
jestem dla niego zbyt… nieprzewidywalny.
– Po co mi to mówisz?
– Nie rozumiesz? Richard pragnie stworzyć nowy
świat, w którym nie będzie miejsca dla mnie, w którym ludzie staną się
niewolnikami. Od zawsze był w cieniu, jednak teraz, kiedy Klaus nie żyje…
wszystko się zmieniło. – Spojrzał na nią znad księgi. Jego twarz miała bardzo
regularne rysy twarzy, które swym pięknem często rozpraszały Corę.
– Nie możesz go wskrzesić. On sam wybrał taki
los. Życie za życie, śmierć za śmierć. Dobrze wiesz, że nawet śmierć kobiety,
której życie kupił, nie wystarczyłaby, aby go sprowadzić z powrotem.
– Nie chcę wskrzesić Klausa. – Na ustach
Philipa pojawił się uśmiech. – Nad nim nie mógłbym zapanować, był zbyt potężny
nawet dla mnie. I właśnie dlatego wiedźmy nałożyły na niego klątwę. Wystarczy
mi, że klątwa znów będzie działać.
– Chcesz ją odnowić? Oszalałeś?! – Oczy Cory
otworzyły się szerzej, a kobieta uniosła ręce, próbując uzmysłowić brunetowi,
że to czego pragnie jest niemożliwe. – Dwanaście najpotężniejszych wiedźm
ledwie zdołało nagiąć to przekleństwo, a ty sądzisz, że…
– Radzę ci zamilknąć zanim powiesz coś, czego
będziesz żałować – przerwał jej Philip. – Wiem czego użyto do nałożenia klątwy
i zapewniam, że jestem świadom jakiego rodzaju jest to zaklęcie. Jesteś jedynie
wiedźmą i nie próbuj mnie pouczać, bo żyję znacznie dłużej niż ty i wiem z czym
mam do czynienia.
Cora cofnęła
się, opuszczając ręce. Zrozumiała, że posunęła się za daleko i postanowiła
zniknąć z oczu Philipa. Był najpotężniejszą istotą jaką widziała w swoim,
niemal stuletnim, życiu i wolała nie wchodzić mu w drogę gdy popadał w furię.
Wciąż pamiętała jak wściekał się
dwadzieścia lat temu. Poczuł zimny dreszcz przebiegający po jej plecach i
wzdrygnęła się. Wyszła.
Philip został
sam w pokoju, zapamiętale wertując księgę. Cora rozzłościła go, sprawiła, że
jego dłonie zaczęły niebezpiecznie drżeć, jednak wiedziała kiedy przesadzała i
kiedy powinna zaprzestać pouczania go. Wreszcie odnalazł odpowiedni rozdział i
zaczął szybko przebiegać wzrokiem wersy runicznego pisma. Na jego czole
pojawiła się podłużna zmarszczka, świadcząca o zaniepokojeniu.
– Znów coś czytasz? – zapytała
oparta o framugę niska kobieta o charakterystycznych, granatowych włosach. Jej
nieduża, okrągła twarzyczka układała się w kształt serca, a delikatne rysy
twarzy dodawały jej uroku dziecka. Była bardzo młoda, a przynajmniej takie wrażenie sprawiała. W
spojrzeniu jej skośnych oczu majaczyła zadziorność, pewność siebie i przekora.
– Wiliam trafił na ślad matki, chyba to ona zaczęła go szukać – dodała,
zmieniając ton z żartobliwego na poważny.
– Jesteś pewna, że to ona? Nie widziano jej od
niemal dwóch wieków. – Philip podniósł wzrok na dziewczynę. Długie palce elfa
zatrzasnęły księgę z hukiem, gdy Olivia kiwnęła głową. – Katherine wszędzie
musi wtykać nos! Będzie mi przeszkadzać… – mruknął pod nosem.
Olivia
zrobiła krok do przodu. Na jej twarzy malowała się determinacja. Szare oczy
spoglądały na Philipa wyzywająco. Wyprostowała się, a krótka, błękitna
sukienka, którą na sobie miała ułożyła się na niej uwydatniając drobniutkie
ramiona i szczupłe nogi.
– Kiedyś go porzuciła, nie zasłużyła na to, by
znów zaistnieć w jego życiu. Mogłabym… –
zaczęła, a jej oczy roziskrzyły się w niebezpiecznym błysku łaknącego krwi
łowcy.
– Nie. Może okazać się przydatna. Mam do
załatwienia coś jeszcze, coś niecierpiącego zwłoki, a ona może okazać się przydatna.
Na dziewczęcej twarzy Olivii zagościł ponury
wyraz niezadowolenia, zawodu i, przez chwilę, złości. Kobieta opanowała się
jednak szybko i z powrotem przybrała neutralną minę. Philip udał, że nie
zauważył gamy uczuć pojawiającej się na obliczu granatowowłosej.
***
S
|
tefan Salvatore nie zmienił sie
przez ostatnie dwadzieścia lat – przynajmniej nie fizycznie. Wciąż był
niesamowicie przystojnym wampirem o jasnych, blond włosach i charakterystycznych
brązowych, ciepłych oczach, w których zawsze widniało zrozumienie i szacunek
dla każdego. Jego muskularne ciało wciąż budziło respekt wielu mężczyzn, a
wiedza i doświadczenia potrafiły wyprowadzić na manowce niejednego słownego
przeciwnika. Jednak dusza tego wampira cierpiała niewysłowione męki. Stefan nie
potrafił poradzić sobie ze stratą, nie tym razem gdy pozostał sam. Po śmierci
Eleny poczuł się przerażająco mały, bezbronny i pokonany. Niejednokrotnie
rozmyślał co by było gdyby podążył tamtego dnia za ukochaną, gdyby przebił się
kołkiem, oddając własne życie. Ale takie myślenie nie było do niego podobne.
Stefan Salvatore nie należał do wampirów, którze łatwo się poddają. Był
niezwykle uparty, miał w sobie dość dyscypliny, by trwać w swej diecie, dość
oddania, by wybaczyć Elenie zdradę i dość nadziei, by wierzyć w powrót brata i
szczęśliwy koniec, choć sam nie był w stanie sobie go wyobrazić.
Po pogrzebie,
podczas którego ludzie spoglądali na wampira ze współczuciem, Stefan zabrał
syna, spakował walizki i czym prędzej opuścił Mystic Falls. Wiedział, że to
stawiało go jako podejrzanego w sprawie śmierci Bonnie, choć wcześniej postarał
się, by wszystko wyglądało jak samobójstwo. Krótko po narodzinach Caspiana
wiedział, że musi zniknąć z miasteczka i postanowił zrobić wszystko, by to
sobie ułatwić. Z przykrością wrzucił ciało czarownicy do ciemnych odmętów rzeki
i spoglądał jak spienione fale silnego nurtu porwały truchło jego przyjaciółki.
Wyjechał dwa dni potem, a nikt nie próbował go powstrzymać. Caroline, Tyler,
Nathan, Bonnie i nawet Elena – wszyscy odeszli, pozostawili go samego w tym
ponurym świecie pozbawionym dawnego blasku. Nic go nie trzymało, był wolny. A
ta wolność sprawiała mu tak niewysłowiony ból, że tylko spoglądając na syna
nabierał nadziei na lepsze jutro.
Jego dziecko,
jego kochany Caspian był żywym odbiciem swej matki. Jego krótko obcięte, brązowe włosy miały
dokładnie ten sam odcień, co jej włosy. Para ciemnych oczu Caspiana
przypominała mu jej oczy, choć możliwe, że było to tylko złudne wrażenie
rozpaczającego kochanka. Był wysoki, tak jak ojciec, a rysy twarzy młodzieńca
także bardzo przypominały samego Stefana, choć wampir widział w swym dziecku
jego matkę – jej nos, jej brwi, jej usta. Przez lata starał się wychować
Caspiana na człowieka, z którego mógłby być dumny zarówno on jak i jego matka,
jednak jego nadzieje spełzły na niczym. Caspian był nieugięty i nieokiełznany,
wiecznie kroczył własnymi ścieżkami, a gdy Stefan próbował mu tłumaczyć co jest
dobre, a co złe – jego syn nie słuchał. Był niepokorną duszą, uwielbiał to, co
było zakazane, a jego nieposkromiona dusza buntownika coraz bardziej oddalała
się od prostej drogi obranej przez Stefana. Wreszcie, gdy miał piętnaście lat,
Caspian zniknął, rozpłynął się we mgle, pozostawiając po sobie jeszcze większą
pustkę niż wcześniej jego matka.
I ponownie
Stefan Salvatore pozostał sam. Tym razem
nie miał już nikogo bliskiego, na kim mógłby zbudować życie od nowa – kolejny
już raz. Mógł szukać brata, jednak uznał, że to nie ma sensu – skoro nie zjawił
się, gdy był tak potrzebny, nie było powodu, by teraz wyłonił się zza zakrętu.
Stefan postanowił więc odnaleźć ostatnią osobę, na której w jakiś sposób mu
zależało.
Katherine
odnalazł we wspaniałej willi włoskiego wampira Leonarda. Przez te lata
wampirzyca nie zmieniła się ani o krztynę. Stefan spoglądał na nią jak na Elenę
i, choć ją to denerwowało, musiała się z tym pogodzić. Nigdy nie była dla niego
tak ważna, jak ta śmiertelniczka, która przecież zraniła go tak głęboko.
Wreszcie oboje pogodzili się z tym, kim się stali przez lata i uzgodnili
względne warunki przyjaźni, bo gdy nie ma nikogo bliskiego liczy się każdy.
W delikatnym
świetle poranka, Stefan spoglądał na swe pamiętniki, których nie mógł się
pozbyć. Lubił wracać do tych ze szczęśliwych czasów, choć sprawiało mu to ból.
Promienie słońca padły na pierścień na jego palcu, a błękitny kamień przez
chwilę zabłysł. Gdybym go zdjął, gdybym
zapomniał o wszystkim, co kiedykolwiek coś dla mnie znaczyło…
– … chyba nie byłoby to takie trudne –
mruknął, gładząc biżuterię.
– Och byłoby. Wierz mi, byłoby – warknął
cichy, drwiący głos.
Katherine weszła do niewielkiego
pokoju w którym spał tej nocy Stefan. Miała na sobie tylko kusą, jedwabną
koszulę nocną. Poruszała się z gracją, lekko kołysząc biodrami. Zbliżyła się do
okna, otworzyła je i usiadła na wąskim parapecie, a czerwona koszulka uniosła
się znacząco do góry. W promieniach słońca, które padały na jej plecy zdawała
się anielsko piękna, a burza czekoladowych loków swobodnie opadała na ramiona i
piersi. Kobieta wyciągnęła przed siebie smukłe nogi i przekrzywiła głowę, patrząc
na Salvatore’a.
– Powiedz mi, Stefanie, kiedy tak bardzo
zmiękłeś? – zapytała, podpierając się ramionami o parapet.
– Czasami, w zasadzie to dość często,
zastanawiam się jak ty to robisz. – Katherine spojrzała na niego, nie
rozumiejąc pytania i unosząc brew do góry w wyrazie zdziwienia, więc Stefan
dodał – jak udaje ci się żyć samej, jak to robisz, że nie zależy ci na nikim, a
mimo to tak uparcie czepiasz się życia?
Przez
chwilę blondyn miał wrażenie, że wampirzyca nie odpowie, że pozostawi go w przekonaniu
iż po prostu jest tak uparta i egoistyczna, że nikt jej nie obchodzi i jest jej
z tym dobrze. Jednak twarz Katherine przez mgnienie oka przeszył bolesny cień,
zastąpiony bardzo szybko przez wykrzywiony w złości wyraz twarzy.
– Nie zawsze wszystko jest takie, na jakie
wygląda, mój drogi Stefanie. Czasami radość jest skryta pod cierpieniem, a ból maskuje
się pod zasłoną szczęścia. – Katherine wstała i zbliżyła się do siedzącego
wampira. Wyciągnęła dłoń i lekko musnęła policzek blondyna. – Żyję, bo wciąż
mam po co żyć.
Stefan
spoglądał jak odchodzi, a gdy już niemal zniknęła z zasięgu jego wzroku,
zapytał jeszcze:
– Kogo śledzimy tyle czasu? Na kim ci tak
zależy, Katherine?
Od
miesięcy wampir miał wrażenie, że za kimś podążają, poszukują śladów i
niestrudzenie odtwarzają miejsca, gdzie przebywał jakiś duch, którego z takim
uporem poszukiwała Katherine. Gdy gościli jeszcze u Leonarda, Stefan miał
wrażenie, że już tam brunetka była na tropie swego celu. Wtedy jednak nie
zwracał uwagi na wiele szczegółów, które stawały się tym wyraźniejsze, im dalej
podróżował z Katherine.
– Dowiesz się w swoim czasie, zapewniam –
odpowiedziała tylko. – Szykuj się, wyruszamy za godzinę.
Wampirzyca
opuściła pokój Salvatore’a, a Stefan jeszcze przez długą chwilę spoglądał w
miejsce, gdzie zniknęła. Co przede mną
ukrywasz?
***
K
|
ażdy dzień, który minął od
odprawiania rytuału był cudem, za który Elijah dziękował losowi. Miał wrażenie,
że cofnął się wieki i znów jest w średniowieczu, ma przy sobie swą ukochaną
Pauline. Przy niej zasypiał i przy niej się budził. Żyli z dnia na dzień,
ciesząc się swą obecnością. Czasami wkradała się miedzy nich pewna zadra i,
choć z całych sił starali się ją ignorować, nie udawało się im. Klaus i jego
śmierć wrzynali się miedzy nich niczym sztylet, rozdzierając ich wspaniały
świat i grzebiąc go w popiołach zwątpienia. Oboje uparcie milczeli, lecz nie
można uciec od przeszłości, która nieustannie miesza w teraźniejszości.
Okrągłe,
granatowe, górskie jeziorko było ich azylem, w którym spędzili ostatni
dwadzieścia lat. W zapomnieniu przez wszystkich tych, którym marzyła się
władza, którzy pragnęli pozyskać dla swojej sprawy silniejszych. Spoglądali na
tą ciemną wodę, w której głębinach kryły się wspaniałe jaskinie, pełne
maleńkich cudów. Nieduży domek zbudowany z okrągłych, drewnianych pni był ich
samotnią, kryjówką przed światem.
Siedząc
na skraju zielonej, pełnej drobnych kwiatów łąki Elijah, spoglądał w tę
nieprzeniknioną taflę, zastanawiając się nad tym, co obiecał przyjacielowi
zanim ten odszedł. „Zajmiesz się wszystkim” – powiedział. Ufał mu, pokładał w
nim wszystkie swe nadzieje i, choć niejednokrotnie się nie zgadzali, byli dla
siebie niemal jak bracia. Złożona Klausowi obietnica nie dawała pierwotnemu
spokoju przez te wszystkie lata ani na jeden dzień.
– Jestem za honorowy – mruknął z
westchnieniem.
– I właśnie za to cię kocham, mój miły –
usłyszał szept przy swoim uchu, a potem poczuł jak delikatne dłonie oplatają go
w pasie. Na jego ramieniu spoczął znajomy ciężar, a do nosa dotarła przyjemna,
swojska woń. Przez chwilę miał ochotę
trwać tak na wieczność, lecz szybko przyszło opamiętanie.
– Wiesz, że nie możemy izolować się tak w
nieskończoność – szepnął, gładząc rękę kobiety, która otaczała jego szyję
długimi ramionami. – Chciałbym, ale…
– Wiem – powiedziała, nie odrywając się od
niego. – Wiem, Elijah. Nasze szczęście
kosztowało kogoś bardzo wiele i nie musisz mi o tym przypominać. Czas się
zrewanżować, prawda?
– Tak. Lecz jak mu pomóc? Jak zagoić rany?
– A jak ty się wyleczyłeś?
Elijah
spojrzał na Pauline ze zdziwieniem. W jej czekoladowych oczach lśniło
rozbawienie, a usta wyginały się w nieco wymuszonym uśmiechu. Ciemne włosy z
tym samym wdziękiem co pół tysiąclecia temu opadały na oliwkowe ramiona i dalej
na kremową sukienkę przewiązaną na szyi. Cofnęła dłonie i położyła je na
kolanach. Zdawała się oczekiwać na odpowiedź.
– Nie wyleczyłem. To ty wróciłaś do mnie –
stwierdził pierwotny, odwracając się w stronę kobiety.
Pauline
uśmiechnęła się tym razem serdecznie, a w jej policzkach pojawiły się urocze
dołeczki.
***
E
|
stelle wciąż nie mogła przejść
przez otwartą bramę. Widziała drogę, znała ją, jednak nieustannie wahała się.
Być może liczyła na cud? Złociste wrota, które stały w zasięgu jej wzroku, a
których nie mogła przekroczyć, bo potem nie byłoby dla niej ratunku, majaczyły
w oddali. Stała na rozdrożu mając nadzieję, że wszystko to jest jedynie snem.
Wciąż miała wybór – była pół elfką, pół śmiertelniczką i mogła obrać własną
drogę, jednak gdyby to zrobiła, nie byłoby już odwrotu. Spoglądała na
otaczające ją dusze, które poszukiwały z takim zapamiętaniem tego, co ona
widziała tak jasno i klarownie. Stała w pomroce, czekając na wybawienie.
Promienne
wrota otwarły się powolnie, a w nich pojawiła się wysmukła, kobieca postać.
Anielica miała nieskazitelnie białe skrzydła i złociste włosy, a przy jej boku
zwisał niewielki mieszek. Przeleciała tuż nad głową Estelle i wtedy dziewczyna
spostrzegła jej niesamowicie błękitne oczy. Znała je, wspominała i tęskniła za
tymi oczyma.
– Areanno! – krzyknęła z całych sił i rzuciła
się do biegu, starając się dogonić kobietę.
Złotowłosa
nie zareagowała, sunęła szybko zmierzając ku jasno określonemu celowi. Była
zdeterminowana i widocznie nie chciała słyszeć. Estelle nie mogła jednak dać za
wygraną, nie tym razem. Nie chciała zostać tu na zawsze, wiedziała, że możliwy
jest powrót, że może przyjąć swe dziedzictwo i wrócić. Krzyknęła jeszcze
kilkukrotnie, a potem potknęła się o jedną z błądzących dusz i upadła.
Spoglądała jak Areanna znika z jej horyzontu, jak odchodzi gdzieś, gdzie ona
nie mogła za nią podążyć.
– Powiedz mu, że czekam – szepnęła i połknęła
kilka słonych kropel. Nagle wszystko przed jej oczyma zamazało się a gdy
Estelle uniosła dłoń i otarła oczy, ujrzała łzy. Ze złością odrzuciła dłoń,
spoglądając jak kryształowe krople spadają gdzieś w mrok. Wstała.
***
Bardzo, bardzo długo mnie nie było, ale to już nie do końca moja wina (choć w pewnej mierze na pewno). Niewiele brakowało, a już nie zobaczylibyście nic nowego, bo byłam bliska rzucenia tego wszytskiego, ale dzięki damonvampire i magdzie (czy wolisz Mossi? I tak oczywiście, że cię wciąż pamiętam)mimo wszystko jestem i bardzo wam za to dziękuję. Puki co remontuje podstrony, bo robiłam je dawno i teraz duża ich część jest nieaktualna. szczególnie postaram sie przybliżyć wam bohaterów, bo zrobi się ich naprawdę dużo. Pozostaje mi mieć tylko nadzieję, że rozdział trzyma jakiś poziom i dobrze się go czytało. Pozdrawiam wszystkich, którzy mimo tak długiej przerwy tu zajrzą.
Wszystko jedno, jak wolisz. Będę chyba wiedziała, że o mnie chodzi (chyba, że masz jeszcze jedną czytelniczkę Magdę- wtedy chyba lepiej będzie Mossi, bo znając mnie to się jeszczer nie połapię :D). Rozdział bardzo mi się podobał, pomimo, że trochę straciłam wątek i chyba będę musiała przeczytać jeszcze raz prozol i rozdział pierwszy, ale to już chyba dopiero po powrocie z obozu. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg. :)
P.S.: Wrócą jeszcze twoje "mądre podsumowania"? :P Tęskno mi za nimi. ;)